Translate

środa, 25 czerwca 2014

Tylko spokojnie, jak na wojnie...



 Oczami Nikoli:

W mojej głowie jeszcze cały czas brzmiała jedna piosenka od której nie mogłam się odpędzić. Śpiewałam sobie ją w myślach, wiedząc, że nikt nie usłyszy mojego skrzeczącego głosu. I tak było idealnie. Rytmicznym krokiem schodziłam z pokładu samolotu.

Wzięłam głęboki wdech.

Niby na całym świecie jest to samo powietrze, niby ma taki sam skład- 21% tlenu, 78% azotu i 1% gazy szlachetne, a tam na lotnisku w Dortmundzie powietrze, które wzięłam do płuc było inne. Takie rześkie, nowe, czyste… Zupełnie tak, jakbym po urodzeniu wzięła pierwszy  wdech powietrza w swoje małe płuca.

Poczułam, jak Marco łapie mnie za dłoń. Popatrzyliśmy na siebie.

-Nikola…- powiedział delikatnym głosem, których używał w wyjątkowych chwilach, właśnie taka nastała.- Zaczynamy wszystko od nowa.- dodał z lekkim uśmiechem na ustach.-Teraz już będzie lepiej.- stwierdził. Mocniej ścisnął mnie na dłoń. A ja odwzajemniłam uścisk. Chyba w ten sposób chciałam przekazać mu wiadomość, że z całego serca chciałabym uwierzyć w jego słowa.  Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, zbudowany z nadziei i głębokiej wiary w lepsze jutro.

Powinnam się cieszyć, przecież usłyszałam wymarzone słowa, na które tyle czasu czekałam. A ja, jak to ja czegoś się obawiałam. Że coś się nie uda, że coś złego się wydarzy, że coś się zepsuje, że ta chemia, która jest między nami wygaśnie, że to uczucie, którym siebie darzymy minie, że któreś z nas nie będzie potrafiło zapanować nad swoim pragnieniem na jakieś głupiej imprezie... Być może brakowało mi tej pewności, że teraz będzie wszystko dobrze, moje życie wreszcie się poukłada a ja przestanę żyć przeszłością.

Od mojego pierwszego oddechu teraz różni się tylko  wiek. Przedtem płaczące, niewinne niemowlę teraz 21-latka trzymająca chłopaka za rękę, wierząca w lepsze jutro. Przedtem zaczynałam życie teraz też to robię, zaczynam żyć od nowa, bez przeszłości.

A przynajmniej chcę spróbować.

Kiedy przeszliśmy przez pas startowy do głównego budynku lotniska myślałam, że minęły wieki. Ale to co nas potem zaatakowało przeraziło mnie.

Moje oczy odbijały tylko blask flesza a uszy słyszały: pstryk, pstryk, pstryk… i miliony pytań hien dziennikarskich. Nie takiego powitania się spodziewałam. Widziałam zaskoczenie na twarzy Blondyna i Lewego. Jak widać w Niemczech życie prywatne piłkarzy bardziej interesuje ludność niż w Polsce. Marco mocno trzymał mnie za rękę. Ze skulonymi głowami szliśmy za masywnym facetem w czarnym garniturze- był jak Mojżesz, który przeprowadził Izraelitów przez Może Czerwone.

„Co wydarzyło się w Polsce?”

„Kiedy ślub?”

„To były wasze wakacje?”

„Co na to Jurgen Klopp?”

„Marco jak z twoją formą?”

„Jak na to zareagowała mama pani Lewadojsiej?”

Tak bardzo miałam ochotę krzyknąć: naucz się wymawiać moje nazwisko a potem pytaj!

Ale nie, dzięki Bogu powstrzymałam się. Gdybym wdała się z nimi w jaką kolwiek pogawędkę prawdopodobnie byłoby po mnie. Zasypaliby mnie absurdalnymi pytaniami a ja chcą nas bronić odpowiadałabym na nie ze złością. To nie miałoby sensu. Dziennikarze w swojej pracy potrafią być nieustępliwi i tacy powinni być, jeśli chcą zrobić dobry materiał na pierwszą stronę gazety. Tylko to wszystko odbija się na ich ofierze. Śledzą jej życie non stop. A ona nie ma chwili wytchnienia, nawet we własnym domu czuje się obserwowana. Nie pragnęłam takiego życia.

Ale Marco takie miał.

A ja go kocham.

Gdzieś tam w oddali, na parkingu zauważyłam kobietę w ciemnych okularach i z uśmiechem na twarzy- znak rozpoznawczy Ani. Nie mam zielonego pojęcia skąd ona bierze tyle pozytywnej energii, co ona robi, że zawsze się uśmiecha. Kiedyś zastanawiałam się czy ona ma w ogólne jakieś negatywne emocje, czy kiedy coś się nie udaje ma ochotę rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać gdzieś bardzo daleko i na bardzo długo.

Przyśpieszyłam kroku w stronę auta, prawie depcząc Marco po piętach.

Paparazzi bezustannie za nami podążali i robili nam zdjęcia, jak małe dzieci zwierzętom w zoo. Byłam pewna, że uchwycili każdą sekundę naszego pobytu na lotnisku. Coraz mniej mi się to podobało i jeszcze do tego te bezsensowne pytania.

Wreszcie kiedy usiedliśmy w samochodzie odetchnęłam z ulgą. Nawet nie było czasu żeby dobrze przywitać się z Anią.

-Co za powitanie.- powiedziałam opierając głowę o szybę.

-Heh… takie życie dziewczyny sportowca.- Ania kilka razy nacisnęła klakson żeby paparazzi się odsunęli.- Nie martw się przyzwyczaisz się.

- Do takiego czegoś w ogóle można się przyzwyczaić?- spytałam z nutką nadziei, bo jakoś sobie tego nie wyobrażałam.

- Nie.- powiedziała stanowczo Ania.- Ale dobra nie ważne. Opowiadajcie co tam w Polsce? Co słychać u mamy?

- No w sumie dobrze.- odezwał się Robert drapiąc się w tył głowy.

-I?- ciągnęła Ania.

- No co? No dobrze… Trochę była zła, że wyjeżdżamy i, że nie przyjechałaś.- dodał Lewy.

- Od ciebie zawsze wszystkiego mogę się dowiedzieć.- powiedziała zrezygnowana Ania.- Nikola co powiesz na ostatnie babskie pogaduszki w naszym domu?

- Jak ostatnie?- zagadnął zdziwiony Marco.

- Już mamy na oku ładną wille w Monachium.- mówiąc to Robert posłał uśmieszek w kierunku swojej żony.

- Aha fakt Bayern Monachium.- Marco geniusz zrozumiał o co chodzi.- Kiedyś tam wpadniemy z Nikolą.- stwierdził z uśmiechem na ustach popatrzył na swoją dziewczynę.

- Taak i odwiedzimy Mario.- przytaknęła z entuzjazmem.

- No to panie Reus wysiadka.- odezwała się Ania parkując pod domem blondyna. – Zobaczymy się jutro.- na pożegnanie posłała do niego szeroki uśmiech.

- O kurde szybko.

Nikola i Marco wysiedli z auta.

Stali i trzymali się za ręce. U podnóża Reusa były jego walizki, ale one były teraz najmniej ważne. Spotkali swój wzrok i uśmiechnęli się głupowato, jakby zrobili coś szalonego, niemądrego i teraz muszą się rozstać na nie wiadomo ile.

Pożegnali się muśnięciem warg, ale ich złączone ręce jakoś nie bardzo chciały się rozstać.

Reus nie wytrzymał. Mocnym chwytem przyciągnął Nikolę do siebie i zatopił się w jej malinowych ustach, które tak bardzo kochał całować. Przez chwilę nie reagowała, przeszedł ją lekki dreszczyk. Odwzajemniła pocałunek.




 Usłyszeli klakson dobiegający z samochodu.

Czar prysł.

- Marco będę tęsknić.- szepnęła, kuląc swoje małe rączki na klatce piersiowej swojego chłopaka.

- Ja też. Wytrzymamy, do jutra.- powiedział pewnym głosem. Już ostatni raz dzisiaj zamknął ją w swoich wielkich ramionach. Całemu światu zabrał to co najcenniejsze, słońce i zatrzymał tylko dla siebie.



Hej :) Nie wiem, jak Wam ale to co piszę nawet mi się podoba :) Także jest dobrze, no ale Wy to ocenicie :*
Na razie jest trochę sztywno, normalnie, nic się nie dzieje, ale to się wkrótce zmieni.
Już za dwa dni wakacje! ;D Strasznie się cieszę <3 A w piątek mecz Niemcy VS USA i Polska VS Iran (siatkówka) weekend zapowiada się ciekawie :)
Buziaczki :* :*


Mój dziadek się pewnie przeze mnie w grobie przewraca ;(

 Ahh... ten niewinny uśmieszek *.* ♥
 Cudowni <3

piątek, 20 czerwca 2014

To jest ten dzień, to jest ta chwila, niepowodzenie już przemija…

 Oczami Nikoli:

I znów… kolejny raz. A dokładnie trzeci.
To samo lotnisko. Ta sama kasa biletowa, te same ruchome schody, które wożą ludzi w górę i w dół- jedna wielka maszyna stworzona z myślą aby prześcignąć czas. Ale tak naprawdę nigdy nie damy rady tego zrobić. Znów zabiegani ludzie, którzy gdzieś wyjeżdżają, śpieszą się a w śród nich ja. Z uśmiecham na twarzy i ze łzami w oczach. Rozbrzmiał głos spikerki:
-Samolot do Francji, który będzie lądował we Wrocławiu, Berlinie, Dortmundzie i w Paryżu, odlatuje na pasie startowym nr 6 za 15 minut.
Mieliśmy kwadrans aby zamienić z naszą mamą kilka ostatnich słów i złączyć się w długim uścisku. Nie miałam zielonego pojęcia kiedy się kolejny raz zobaczymy.
Stanęłam naprzeciwko najcudowniejszej mamy na świecie. Ujęłam jej dłonie. Patrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Nie wiem co moja mama widziała w moich oczach, ale ja w jej widziałam wszystkie chwile z nią spędzone w ostatnim czasie. To jak mnie pierwszy raz zobaczyła po powrocie z Dortmundu i nie mogła się nacieszyć moim widokiem, kiedy mówiła „tylko bądź ostrożna” jak wychodziłam z domu i dopiero po tygodniu do niego wróciłam. Widziałam w nich ten moment, kiedy bezustannie głaskała mnie po włosach a ja szlochałam, jak mała dziewczynka.
Gardzę ludźmi, którzy nie mają szacunku do swoich rodziców. Wiem, że istnieją rodzice, którzy nadużywają alkoholu, palą, biją, czasami zapominają, że mają dzieci… i to być może jest powód, by ich nienawidzić. Nie wiem. Nie wiem jacy źli muszą być rodzice, by ich znienawidzić. 
- Tylko bądź ostrożna.- kiedy to powiedziała jednocześnie uśmiechnęłam się i rozpłakałam.
- Mamo…- mocniej uścisnęłam jej dłoń.- Będę tęsknić.
- Oj córuś…- przejechała ręką po mojej twarzy. Była taka delikatna a zarazem zimna, ale wiem, że niosła ciepło. Mocno przytuliłam się do mojej mamy.
Po dość długim i mocnym uścisku przyszła kolej na reprymendę dla Marco.
- Tylko ty mi tam na nią uważaj. – pogroziła w jego stronę palcem.- Nie pozwól jej późno wracać do domu, na imprezach niech dużo nie pije. Broń Boże strzeż ją od papierosów i narkotyków.- złożyła ręce, jak do modlitwy.
- Mamo!?- krzyknęłam z lekkim oburzeniem.- Jestem już dorosła!
- No brawo, że zauważyłaś…- odpowiedziała z sarkazmem i zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu.  Moje usta tylko uniosły się w uśmiechu. Słyszałam chichoty Marco i Roberta.- No także ten… Ja nie chcę jeszcze szybko zostać babcią.- oświadczyła.- No oczywiście cieszyłabym się z wnuków.- te słowa akurat mocno zaakcentowała i skierowała do mojego starszego braciszka.
- Ahh żebyś się nie zdziwiła.- Robert syknął pod nosem i odwrócił wzrok w stronę wielkiego zegara, który wisiał w centralnej części lotniska. Jakie on miał szczęście, że tylko ja to usłyszałam… Czyżby Ania była w ciąży? Muszę z nią porozmawiać i z nim też. Ale to potem…
Moja mama skończyła przemowę dla Marco i spoważniała. Uściskała go mocno i coś szepnęła na ucho. W odpowiedzi uśmiechnął się serdecznie a na koniec, jak na gentlemana przystało pocałował moją mamę w dłoń. Byłam szczęśliwa kiedy widziałam dwie najukochańsze osoby przytulające się tylko szkoda, że się żegnały. Resztę czasu mama przeznaczyła na rozmowę z Robertem. Rozmawiali na osobności, dość poważnie, tylko raz Lewy się uśmiechnął.
I tak nagle wybiła 14-sta. Dokładnie piętnaście minut temu spikerka mówiła o naszym samolocie. Zerwałam się z plastikowego krzesła. Marco był tak mądry, że zorientował się o co chodzi.
Podbiegłam jeszcze do mamy:
- Robert musimy już iść.- równocześnie spojrzeliśmy na zegar.
14:01
Ostatni raz zamarliśmy w rodzinnym uścisku. Jakby zatrzymał się czas. Brakowało tylko taty…
- No idźcie już.- oderwała się od nas mama.- Bo się jeszcze spóźnicie.- uśmiechnęła się serdecznie, ale ja wiedziałam, że w środku płaczę, że z chęcią by nas tu zatrzymała, być może zrobiłaby wszystko żeby ten samolot odleciał bez nas.
Posłuchaliśmy naszą mamę- zresztą, jak zawsze, prawie zawsze…- i podbiegliśmy do Marco, który właśnie przechodził przez bramkę wykrywającą metal.
-Trzymajcie się dzieciaki!- usłyszałam za plecami. Moje sumienie nie pozwoliło mi się nie odwrócić. Posłałam ostatniego całusa mamie..
Cała nasza trójka pomyślnie przeszła przez bramkę i inne wszystkie „badania” ochroniarzy. Lewandowski i Reus zostali rozpoznani przez tamtejszych policjantów, głupio było odmówić; pozowali przez chwilę do zdjęć i rozdali parę autografów.
Tak beznadziejnie się czułam, jakby kompletnie mnie tam nie było, jakbym była powietrzem… Wszyscy fascynowali się Robertem i Marco a ja tak sama stałam, jak kołek. Na szczęście dość szybko sobie przypomnieli o moim istnieniu i popędziliśmy w stronę samolotu.
Po kilkunastu minutach wygodnie usadziliśmy się na siedzeniach naszego lotnego autokaru. Rozpoczął się rytuał każdego lotu. Miła stewardessa wypowiedziała kilka krótkich zdań, których chyba na samym początku swojej pracy nauczyła się na pamięć. Potem pokazała nam, jak należy zapinać pasy i zakładać maski- pomagające oddychać w razie wypadku- to wszystko dla bezpieczeństwa. A potem przedstawili się główni piloci. To wszystko zakończyły bardzo miłe słowa: życzymy państwu miłej podróży.
Lewy siedział po mojej lewej stronie- przy okrągłym okienku, z którego było widać białe obłoki, kiedy wzbiliśmy się w powietrze. Marco po prawej, a ja pomiędzy nimi. Moi ochroniarze zawsze przy mnie…- pomyślałam.
Robert już po pierwszych minutach lotu wyjął z torby swoje żółte słuchawki, i zamknął się w swoim świecie. Reus co chwila ziewał.
- Odpocznij…- zaproponowałam.- Nie wiem jak, ale idź spać.
- Ale ja nie jestem zmęczony.- powiedział i równocześnie zatrzymał kolejny ziew.- No dobra może trochę.
- Chyba trochę bardzo.- uśmiechnęłam się.
- Wiesz, już nie mogę się doczekać kiedy przekroczymy próg naszej sypialni i rzucimy się na łóżko.- powiedział to takim rozmarzonym głosem, założył ręce za głowę i rozpłynął się w fotelu.
- Taaak…- przytaknęłam.
Właśnie w tej chwili uświadomiłam sobie jedną rzecz: ja już mam dom w Dortmundzie, mam gdzie mieszkać. I nie było to mieszkanie Reusa. Dostałam dom w prezencie od mojego brata, kiedyś mu go spłacę albo dam mu coś równocześnie drogiego jak dom. Muszę to jeszcze powiedzieć Marco, uświadomić go gdzie będę mieszkać. Co nie będzie łatwe. Ale mam jeszcze całe 6 godzin żeby mu o tym powiedzieć.
Mój chłopak niespodziewanie chwycił moją lewą dłoń i zaczął się jej przyglądać. Obracał pierścionek wokół palca.
- Chciałabyś go zamienić na coś innego?- zapytał czym mnie zaskoczył, z pewnością chodziło mu o obrączkę.
Spojrzałam na niego.
- Kiedyś tak.- podniosłam kąciki ust do góry. Marco ucałował mnie w dłoń. Ta odpowiedź go usatysfakcjonowała.
Oparłam głowę o jego prawe ramie. Złączyliśmy nasze ręce w jedność i z zaciekawieniem się im przyglądaliśmy. Jakby były one czymś niezwykłym, a przecież to były tylko dłonie Marco Reusa- światowego piłkarza- i Nikoli Lewandowskiej- siostry Roberta Lewandowskiego, tak tego Roberta Lewandowskiego. Patrzyliśmy na nie jakbyśmy widzieli w nich naszą przyszłość, jakbyśmy potrafili z nich czytać. Marco delikatnie położył swoją głowę na moją. Zrobiło się tak jakoś przytulnie, ciepło, może nawet w pewnym stopniu romantycznie. Siedzieliśmy oparci o własne ciała i trwaliśmy w tej chwili. Myślałam, jak to będzie w Dortmundzie. Tak samo jak przedtem czy lepiej? A może gorzej? Takiej opcji nawet nie dopuszczałam do swojego umysłu. Miało być lepiej.
Przez korytarz samolotu kilka razy przemknęła się stewardessa proponując nam coś do picia czy jedzenia. Kiwnięciem głowy odmówiliśmy.
- Wiesz masz nawet wygodne ramię.- powiedziałam z lekkim uśmieszkiem.
- Hah… tyle razy już na nim leżałaś i dopiero teraz to zauważyłaś. Brawoo!- ucałował mnie w czoło.
- No wieem…- odparłam.
Myślenie to jednak ciężka i dość męcząca sprawa. A w dodatku ramię Marco było, jak trochę twarda poduszka, ale jednak to poduszka, na której się śpi. Zaczęłam ziewać. By odgonić sen próbowałam sobie przypomnieć czy na pewno spakowałam książkę. Miałam nadzieję, że tak… Po krótkiej chwili zmorzył mnie sen, którego tak nie chciałam. 



Hej :) Wiem, wiem jestem zła :(  Ale jakoś nie miałam pomysłu i weny, no ale najważniejsze, że już napisałam! :D Dziękuję za komentarze, które bardzo mi pomogły :* Jesteście najlepsi <3



niedziela, 8 czerwca 2014

Nigdy nie nazywaj snu koszmarem, bo może stać się częścią Twojego życia.



 Oczami Marco:

Spojrzałem w prawo, obok mnie leżała jakaś dziewczyna. To nie była Nikola… Kely! Wyskoczyłem z łóżka, jak oparzony. Znów się upiłem i zrobiłem to czego potem będę długo żałować? Jeszcze raz spojrzałem na łóżko, przetarłem oczy i nie mogłem uwierzyć. To Kely nie Nikola, Kely nie Nikola…- powtarzało echo w mojej głowie. Powinienem od razu obudzić Kely z krzykiem i powiedzieć żeby wynosiła się z mojego życia raz i na zawsze, ale jakoś tego nie zrobiłem. Zamiast tego po cichu wyszedłem z pokoju. Poczułem, że do mojej stopy przykleił się jakiś papier. Podniosłem go i przeczytałem:
Oficjalnie Marco Reus nie zagra na Mundialu w Brazylii. Kontuzja, której nabawił się podczas sparingowego meczu z Armenią wyklucza go z MŚ. Z treningów, zgrupowań, meczów, sparingów, obozów przygotowawczych ma zwolnienie na około 6 tygodni. To wielki cios dla reprezentacji, klubu a przede wszystkim dla samego zawodnika…

Oczami Nikoli:

Nagle Marco obudził się ciężko oddychając. Był cały rozpalony, zalany potem, jak po jakimś ciężkim treningu.  Jakby ktoś wyrwał go z koszmaru, który może stać się rzeczywistością.
- Gdzie jestem?- zapytał przestraszony.- O Nikola…- powiedział tak jakby spodziewał się tu kogoś innego.
- Mrco wszystko wporządku?- zapytałam i dotknęłam jego rozpalonego czoła.
- Ehh…- pokiwał głową.- Chyba tak.- urwał.- Sam nie wiem. – wstał z łóżka, podszedł do okna i mocno się zamyślił. Jakby coś poważnego się stało… Potem mogłam tylko patrzeć, jak jego umięśnione ciało w zamyka się w łazience.
Nie mogłam zrozumieć o co chodzi, ale najwyraźniej o jakiś zły sen. Zapewnie należał on do tych najgorszych z najgorszych dlatego się nim tak przejął. Czy gdybym przytuliła go mocno i powiedziała, że to tylko głupi sen powiedziałby mi co wiedział na jawie? Teraz to tylko mogłam się zachodzić w głowie, wymyślając najróżniejsze wypadki, które Marco sprawiły by taką przykrość. Niby to tylko głupi sen a bałam się o niego.
Usłyszałam pukanie do drzwi.  Choć to był pokój Marco pozwoliłam, aby ten ktoś wszedł.
- Dzieńdoberek.- powiedział radośnie Robert.
- No hej.- odpowedziałam.
- Gdzie Blondyn?- zapytał szeptem.
W odpowiedzi kiwnęłam głową w stronę łazienki.
- Oo nareszcie będę mógł się przespać z moją siostrą.
- Haha…- zaśmiałam się.- Chyba miał jakiś koszmar.
Bobek wskoczył obok mnie na miejsce Reusa.
- Żenić się chce a boi się koszmarów. Oj nie dobrze, nie dobrze…- zaczął kręcić głową.
- Jak żenić? Z kim?- zapytałam zaskoczona. Że niby ze mną…? To w sklepie ze sukniami ślubnymi było naprawdę? Boże co on planuje?
- No nie ze mną.- odpowiedział z sarkazmem.- No raczej, że z tobą.
‘Wtopiłam’ się w poduszkę i zamyśliłam.
- Zarezerwowałem bilety na lot.- przytaknęłam głową na znak, że rozumiem.- Lot do Dortmundu.- powtórzyłam swój gest. Doskonale słyszałam co do mnie mówi, ale w tamtej chwili myślałam o czymś innym. Zarezerwowane bilety i lot samolotem, niezbyt mnie wtedy zainteresowało. Bardziej wolałam myśleć kiedy Marco mi się oświadczy i czy w ogóle to zrobi.
- Polska wygrała mecz.
- Że co?- myśli o ślubie odpłynęły.
- Wiedziałem, że to podziała.- założył ręce za głowę i patrzył się w sufit.- Fajnie, że we mnie wierzysz.
- Wiesz, że wierzę. Kiedyś wygracie na pewno.- odpowiedziałam.
- A no… kiedyś na pewno.- zmyślił się.- Dzisiaj miałem fajny sen.- spojrzałam na niego z ciekawością w oczach.- Graliśmy gdzieś tam na Narodowym albo w Gdańsku; chyba z Litwą albo Łotwą ale dokładnie nie wiem, bo mają podobne flagi i mylą mi się. Byłem kapitanem… co nie jest dziwne, bo Kuba leczy kontuzje.
- I wygraliście? – wtrąciłam się.
- Mhm… ale przegrywaliśmy w pierwszej połowie. I zmarnowałem kilka sytuacji, ale potem wyruwanaliśmy a ja strzeliłem na 2:1 z karnego.
- Może to był proroczy sen.
- W sumie fajnie by było ale wolałbym wykorzystać te sytuacje i nie stracić bramki w taki beznadziejny błąd obrońców. Reus utopiłeś się?!- nagle zmienił temat.
- Tak, pod prysznicem!

***
Była piękna czerwcowa pogoda. Promienie słońca delikatnie muskały moją bladą twarz.
Może nareszcie się opalę i nie będę wyglądać, jak umarlak- pomyślałam. Już od kwadransu siedzę i czekam na Karolinę wygrzewając się na słonku. Zuważyłam rodzinę wręcz doskonałą. Czy takie istnieją? Mama siedziała razem ze starszą curką i o czymś żywo dyskutowały. Tata karmił bobasa dając mu małe porcje lodów na łyżce. Kiedy tak im się przyglądałam przez dłuższą chwilę spostrzegałam, że uśmiech nie schodzi im z twarzy. Rodzina wręcz idealna… Jednak moje sumienie było prawie pewne, że jest coś nie tak. Że ta rodzina nie jest taka idealna. Przecież chyba nie ma takiej rodziny, gdzie tata, mama i dzieci będą porozumiewały się aż tak dobrze, nie będą wybuchały pomiędzy nim kłótnie. A może kręcono tu scenkę do jakiegoś filmu? A oni musieli grać role doskonałej rodzinki? Jeśli tak, to byli doskonałymi aktorami a jeśli nie to pozazdrościć.
Moja „ochrona” przyniosła mi moje ulubione czekoladowe lody posypane gorzką czekoladą. Pychaa…
- Dziękuję. –powiedziałam do Marco. – Ale naprawdę możecie już iść. Karolina za chwilę się zjawi.
- O niee…- Marco pokręcił przecząco głową.-  Tak łatwo się nas nie pozbędziesz.
- Czyli jestem na was skazana do końca życia?
Popatrzyli na siebie, wzruszyli ramionami i powiedzieli:
-Tak.
-Pff… W co ja się wpakowałam.- załamałam się.
- W nasze towarzystwo do końca życia.- mój brat zaczął szczerzyć swoje białe zęby. W oddali zauważyłam, że do idealnej rodzinki dołącza chłopak, miał może około 20-stu lat. I chwali się rodzicom jakimś świstkiem papieru. Oni są oczywiście wniebowzięci, gratulują mu, ściskają go a na ich twarzy widnieje jeszcze szerszy uśmiech niż przedtem. A może jednak idealna rodzinka istnieje
- Buu!
- Aaa!- podskoczyłam na krześle.- Boże Karolina.- odetchnęłam z ulgą.
- No hej wszystkim.- przywitała się. - Haha udało mi się cię wystraszyć. Już dawno tego nie robiłam.- Karolina pochyliła się nade mną i przytuliła na przywitanie. Musiałam przyznać, że wyglądała kwitnąco. Jakby miesiąc temu była na wakacjach w Hiszpanii a nie w szpitalu. Gdybym jej nie znała nigdy bym nie powiedziała, że miała wypadek. I to było najlepsze w mojej przyjaciółce; podnosiła się z najtrudniejszych sytuacji z uśmiechem na ustach. Miała na sobie letnią sukienkę w kwiaty, która miała trochę duży dekolt. Zapewne oglądali się za nią wszyscy mężczyźni. Nie dziwię im się. Jak wszyscy mężczyźni to Marco i Robert oczywiście też. Nie żeby coś, ale ja jestem dziewczyną Blondyna, mój braciszek ma żonę a Karolina to moja przyjaciółka!
- Tak ale nadal nie wyszłaś z wprawy.- uśmiechnęłam się w jej stronę.- Dobra, dobra Marco i Robert możecie już iść.- zaczęłam ich poganiać.- Papa…
- Lewy a co ty na to żebyśmy może zostali?- Reus zapytał z tym jego chytrym uśmieszkiem.




- A w sumie to nie jest głupi pomysł.
- Nie!- zaprotestowałam.
- Ale dlaczego?- Resu zrobił minę niewiniątka.
- Bo nie wpuszczę cię do mojego pokoju.- powiedziałam tryumfalnie.
Marco momentalnie wstał z krzesła.
- Dobra, dobra Lewy zwijamy się.- zaczął go klepać po plecach, żeby się pośpieszył.- No chodź pokażesz mi to cacko, które chcesz sobie kupić.
- Marco, dziecko… stajesz się pantoflarzem.- skwitował go Robert.
- Spadaj!
Jeszcze trochę to potrwało zanim przestali sobie docinać swoimi czasami niezbyt oryginalnymi tekstami, ale w końcu poszli. Odprowadziłyśmy ich wzrokiem do końca uliczki a potem wiedziałyśmy, jak napada ich grupka fanek.
- Ślicznie wyglądasz.- powiedziałam z uśmiechem na twarzy.- Promieniejesz.
- Ahh… dzięki. Ty też ślicznie wyglądasz…
I tak przez pierwsze minuty naszego spotkania zaczęłyśmy wychwalać nasz wygląd, ciuchy itd. Ale raczej nie o tym chciałam z nią porozmawiać.
- W „Dionizosie” będzie fajna imprezka.- przerwała i napiła się soku pomarańczowego, który przed chwilą przyniósł kelner.- Wpadniecie z Reus’em prawda?
- To ten klub jeszcze istnieje!?- zapytałam zaskoczona.
- No wprawdzie zbankrutował, ale potem wykupił go jakiś inny gościu no i teraz jest jednym z najlepszych klubów spoza Warszawy.
- Kiedy przypomnę sobie imprezy w tym klubie to normalnie aż chce wrócić do tamtych czasów.- z pamięci odkopałam wszystkie wspomnienia, które wiążą się z Dionizosem.
- To były czasy…- zamilkłyśmy na chwilę.- Ale na imprezę to wpadniecie? A i jeszcze mam plany aby zorganizować tam spotkanie klasowe. Nasz rocznik, tylko nasza licealna klasa, super co nie?
Pokiwałam głową, że się z nią zgadzam. Tylko Karolina jest taki mały problem, ja jutro wyjeżdżam.- tak właśnie miałam zamiar jej to powiedzieć, ale jak na razie robiłam to w myślach. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe ale nie myślałam, że takie trudne. Zaczęłam jeździć palcem po wierzchu pucharku na lody.
- Nikola coś nie tak?
- Nie… znaczy się muszę coś ci powiedzieć.- odpowiedziałam ze smutkiem w głosie.- Jutro wyjeżdżam.
Jej uśmiech znikł tak szybko, jak mój. Oparła się na krzesło i odwróciła wzrok. Ja też zamilkłam, bo co niby miałam powiedzieć? Że będę tu często przyjeżdżać? Porozmawiamy przez skype? Że jeszcze kiedyś się zobaczymy? Te wszystkie teksty były tak tandetne, że nie miałam zamiaru ich używać.
- Fajnie, że mi o tym powiedziałaś.- wybełkotała.
- Dla mnie to też nie jest łatwe, ale zrozum chcę być tam gdzie Marco.- powiedziałam stanowczym głosem.- Wolałabym tu zostać i przeżyć drugą młodość, ale tak się nie da. Tak nie można.
- Wszystko można.- wyraźnie unikała mojego wzroku.
- Karolina nie jesteśmy już dziećmi, zachowuj się poważnie.
- A ty? Kiedy tak wydoroślałaś co? Piłkarzyk i jego pieniądze cię tak zmieniły?- zalała mnie tonem absurdalnych pytań. Byłam na nią wściekła.
- Że co? Przyjechałam tu dla ciebie, przeżyłam tu okropne rzeczy a ty teraz mówisz mi takie rzeczy?
Zamilkła.
- Przepraszam. Rozumiem, że musisz wracać.- urwała w połowie zdania.- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Miałaś racje żałośnie się zachowałam.
- Nie, nie żałośnie. Ja też przepraszam, że drugi raz cię zostawiam.- przytuliłyśmy się na zgodę. Nie wybaczyłabym sobie, kiedy wyjechałabym pokłócona z Karoliną. Kiedy byłyśmy małe nasze kłótnie trwały mniej więcej tyle samo. Choć raz pożarłyśmy się o coś tam albo o kogoś i nie odzywałyśmy się do siebie przez 3 dni.
- To co piwko na zgodę?- nagle Karolina wypaliła z taką propozycją. Mogłam się po niej spodziewać czegoś takiego…
- A w sumie czemu nie!- powiedziałam z radością.
Obydwie zamówiłyśmy małe piwo z sokiem jabłkowym. Muszę przyznać, że przy alkoholu rozmawia się trochę lepiej. Może to głupio zabrzmi, ale tak jakoś szczerzej, otwarciej. Jak to my, musiałyśmy poplotkować o wszystkich, których znamy. Dowiedziałam się bardzo ciekawych rzeczy, że np. Baśka (była dziewczyna Bobka) jest teraz z Karolem- najlepszym kolegą Bobka z przedszkola. A co najważniejsze ona prawdopodobnie zdradza go z takim siatkarzem Pawłem- który gra w miejscowej lidze. Ha! Ja, jak poznałam się z tą Baśką od razu wiedziałam, że ona jest taka trochę puszczalska. Powiem kiedyś o tym Robertowi, może przyzna mi racje.
Potem gadałyśmy o naszym samopoczuciu. Byłyśmy dla siebie takie trochę jakby terapeutki, psycholożki. Tak nam się dobrze rozmawiało, że nie wiadomo skąd na naszym stoliku znalazły się kolejne piwa. Naprawdę nie ma lepszego uczucia, jak to; spotykasz się z przyjaciółką po latach, bezkarnie pijecie sobie piwko i rozmawiacie. Najgorsze było rozstanie. Jak Robert i Marco wrócili do nas po 4 godzinach nieobecności chyba byli trochę wstrząśnięci naszym widokiem. Może nie naszym, tylko alkoholu na naszym stoliku. Słyszałam, jak Marco ciężko wzdycha i płaci kelnerowi rachunek. Moi ochroniarze byli tak litościwi, że nie pytali o nic, wsadzili nas tylko do samochodu i zawieźliśmy Karolinę pod sam dom. Tak po prostu w naszych oczach pojawiły się łzy, umówiłyśmy się jeszcze na jutro, ale to nic. Dzisiaj odbyło się oficjalne pożegnanie a płacz jest jego częścią. 




Hej :(mam nadzieję, że podobają się Wam sny prorocze ;)  Nie ukrywam, że zastanawiam się nad tym czy nie zakończyć mojego pisania. Kiedy wchodzę na blogi innych dziewczyn i mają ponad 10 kom. to uświadamiam sobie, że nie jestem tak dobra, ja mi się wydaje :/ 


Strasznie się cieszę, że Polska pokonała Litwę 2:1 ♥ :D

 Kiedy widzę to zdjęcie łzy same napływają do oczu ;'c To nie sprawiedliwe, że akurat Jego to spotkało... 
Tak jakby ranny żołnierz schodził z pola bitwy...